RECENZJA SWITCHA 2

Odpalając Switcha 2, miałam wrażenie, że wracam do czegoś znajomego, co zawsze było gdzieś obok — tylko teraz stało się lepsze. I chociaż nie zaskoczył mnie niczym przełomowym, to właśnie ta przewidywalność okazała się jego największym atutem. Nintendo nie próbowało wymyślać koła na nowo. Zamiast tego dało mi sprzęt, który po prostu działa tak, jak powinien. Cicho, sprawnie i z radością, która towarzyszy tylko dobrze zaprojektowanym urządzeniom.

Porównanie z poprzednikami i Steam Deckiem

Mam porównanie, bo Switcha 1 miałam od premiery i zjechałam z nim pół świata. Na Steam Decka też się skusiłam od razu, jak tylko się pojawił. Początkowo byłam zaintrygowana, ale ostatecznie zgrzytaliśmy. Był ciężki, hałaśliwy, wymagał ciągłej troski, aktualizacji, kombinowania z ustawieniami. Przypominał bardziej miniaturowego peceta niż konsolę. A ja chciałam po prostu grać.

Switch 2 daje mi dokładnie to, czego szukałam: wygodę Switcha 1 i moc większą niż Steam Deck. To dla mnie idealny kierunek rozwoju — bez zbędnych udziwnień, za to z konkretnym progresem tam, gdzie naprawdę ma to znaczenie.

Rozmiar i mobilność

Na pierwszy rzut oka Switch 2 wygląda znajomo, chociaż jest nieco większy od poprzednika. Mimo to nadal bez problemu wrzucam go do torby i zabieram ze sobą wszędzie — do kawiarni, do pociągu, do łóżka. Różnica w rozmiarze nie sprawiła, że przestał być mobilny, ale zdecydowanie sprawiła, że korzystanie z niego stało się wygodniejsze. Duży ekran robi robotę — nawet w trybie tabletop gra się przyjemniej i czytelniej.

Ekran LCD

Czy żałuję, że ekran nie jest OLED? Tak. Bo pamiętam, jak ładnie świecił się OLED w starszej wersji. Ale LCD w Switchu 2 nadrabia ostrością, częstotliwością odświeżania (120 Hz!) i po prostu tym, że… wygląda dobrze. Kolory są żywe, a rozdzielczość 1080p wystarcza w zupełności. To nie ekran, który rozkocha w sobie technologicznych nerdów, ale też nie ma powodu, żeby na niego narzekać. Dla większości graczy będzie po prostu w porządku — i tyle wystarczy.

Nowe Joy-Cony

Nowe Joy-Cony to kolejna rzecz, która może wydawać się drobna, ale robi różnicę. Magnetyczne mocowanie to komfort, którego brakowało. Nic nie lata, nie trzeszczy, nie trzeba ich „wpinać na siłę”. Same kontrolery są trochę większe, lepiej leżą w dłoniach.

Ale największym zaskoczeniem okazał się dla mnie tryb myszki. Szczerze? Totalnie mnie zachwycił. Miałam w głowie obraz dziwnego dodatku, który może się kiedyś przyda, ale nie sądziłam, że już teraz będzie aż tak wygodny i naturalny w użyciu. Najbardziej podoba mi się to, że nie potrzebuję do niego biurka. Mogę spokojnie używać Joy-Cona jak myszki siedząc na kanapie, trzymając go na kolanie albo nawet na nodze. I to działa. Działa płynnie, precyzyjnie i bez żadnego kombinowania.

W niektórych aspektach ten tryb przewyższa nawet zwykłą myszkę — zwłaszcza przez to, że Joy-Con wykrywa ruch w sześciu osiach. To otwiera zupełnie nowe możliwości w sterowaniu. Można precyzyjnie celować, obracać, wykonywać gesty i robić to wszystko bez plątaniny kabli czy sztywnej pozycji przed biurkiem. Dla mnie to coś więcej niż eksperyment — to pełnoprawny sposób grania, który idealnie wpisuje się w „kanapowy” charakter Switcha.

Bateria

No i temat, który zawsze wraca — to bateria. Prawda jest taka, że Switch 2 nie wytrzyma całego dnia grania bez ładowania, szczególnie w bardziej wymagających tytułach. Trochę szkoda, że przy dużych grach to wciąż tylko około 2 godziny — fajnie byłoby, gdyby minimum wynosiło cztery. Tego właśnie brakuje, żeby powiedzieć, że konsola naprawdę uniezależnia mnie od kabli.

Trzeba się tylko nastawić, że na dłuższe wypady czy sesje warto po prostu zabrać ze sobą powerbank. A przecież w samolocie czy pociągu coraz częściej mamy gniazdka, do których można się spokojnie podpiąć i grać dalej bez stresu. Na co dzień, w łóżku, w kawiarni czy w parku tej baterii wystarcza. A jak planuję coś dłuższego, to po prostu się przygotowuję. I tyle.

Cyberpunk 2077

Tam, gdzie Switch 2 naprawdę błyszczy, to wydajność. I to nie taka „na papierze”, tylko realna, codzienna. Cyberpunk 2077 działa płynnie i wygląda zadziwiająco dobrze. Nie spodziewałam się, że gra, która na Decku potrafiła się dławić i rozgrzewać sprzęt do granic, tutaj będzie działać stabilnie i wyglądać tak solidnie. Jazda przez miasto nie zamienia się w pokaz slajdów, a całość trzyma się w ryzach nawet bez kombinowania z ustawieniami. To po prostu działa. I nie przestaje mnie to zachwycać.

Mario Kart World

Drugim tytułem, który pokazał mi, na co stać nowego Switcha, jest Mario Kart World. Ta gra to czysta radość w formie cyfrowej.

Na początku byłam sceptyczna wobec otwartego świata i tras, które go tworzą. Bałam się, że będą puste, powtarzalne albo po prostu… nudne. A jednak bardzo się pomyliłam. Te trasy są zaskakująco różnorodne, z mnóstwem detali, skrótów, interaktywnych elementów i kreatywnych pomysłów. Każda jazda to trochę inna przygoda. I chociaż przejechałam ich już dziesiątki, nie czuję ani grama znużenia. Wręcz przeciwnie — mam wrażenie, że jeszcze wiele przede mną.

Do tego dochodzi sama idea otwartego świata, który nie jest tylko dodatkiem, ale realnie daje dużo frajdy. Jeżdżenie bez celu po kolorowych mapach, zbieranie znajdziek, uruchamianie mini-wyzwań — wszystko to sprawia, że można tu spędzić godziny, nie biorąc udziału w żadnym klasycznym wyścigu. A jak ktoś lubi fotografować, to photo mode jest po prostu niebezpieczny. Ja serio potrafię ustawić Paulone przy zachodzącym słońcu i spędzić 10 minut na dobieraniu kąta i kadru.

24 graczy na trasie. To brzmi szalenie i… takie właśnie jest. Totalny chaos, masa interakcji, walka o pozycję i to cudowne uczucie, kiedy odbijasz się od jednego przeciwnika prosto w przeszkodę i już wiesz, że właśnie spadniesz o 10 miejsc. Ale to też sprawia, że każda runda jest dynamiczna i pełna życia. Trasy, które teoretycznie wydają się zbyt szerokie, w praktyce działają świetnie właśnie dzięki temu, że jest tam tłoczno. Tu się coś dzieje non stop. I to jest piękne.

Mario Kart World udowodnił mi, że Nintendo jeszcze nie powiedziało ostatniego słowa, jeśli chodzi o ewolucję tego gatunku. Ta gra to nie tylko najlepszy Mario Kart, jaki grałam, ale też jeden z najbardziej kompletnych i przemyślanych tytułów na start Switcha 2.

Switch 2 to inna liga

Switch 2 to sprzęt, który nie próbuje być wszystkim naraz. Nie udaje peceta. Nie walczy z PS5. To konsola, która po prostu robi to, czego się od niej oczekuje — daje dostęp do świetnych gier i robi to w wygodnej, mobilnej formie. Nie wymaga ode mnie niczego więcej niż ochoty do grania. I to jest dokładnie to, czego oczekuję od sprzętu w 2025 roku.

Wnioski

Po latach z jedynką, po rozczarowaniu Steam Deckiem, po dziesiątkach godzin spędzonych przy PC, Switch 2 dał mi coś, czego dawno nie czułam: komfort. Taki zwykły, szczery komfort grania bez stresu, konfiguracji i kombinowania. W końcu znów poczułam, że konsola to coś więcej niż zbiór specyfikacji.

To jest mój Switch. I zostaje ze mną. 💛